Jeffry dostał dziesięć punktów, a Camille
dziewięć. Reszta trybutów miała około czterech. Wyróżniła się tylko Lena, wokół
której mieniła się stalowoszara siódemka. To dobrze jak na słabszy dystrykt.
Mojemu bratu wszyscy pogratulowali wysokiego
wyniku, po czym zwrócili uwagę na mnie.
- No kochana, co ty tam pokazałaś? - zapytała
Leila i nerwowo obciągnęła rękaw poniżej nadgarstka. Jednak nadal wystawały
spod materiału bladoróżowe blizny.
- To co wymyśliłam - odpowiedziałam wymijająco.
Johanney uniosła brwi i posłała mi spojrzenie
typu "albo powiesz, albo cię zabiję". Westchnęłam teatralnie.
- Postrzelałam trochę, porzucałam, biegałam i
zajęłam się workiem. - Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
- Musiałaś zrobić coś jeszcze. Za takie coś
dostałabyś co najmniej pięć punktów - stwierdziła mentorka. - Więc
powtórz; co zrobiłaś?
- Strzelałam do worka treningowego, rzuciłam też
w niego nożami, przeszłam tor przeszkód i skopałam oraz rozerwałam worek na
strzępy - tłumaczyłam znudzonym tonem.
- Tylko tyle? - dopytywała się Leila. - Nic
więcej?
- Czy to ważne, że wystrzelałam pociski w słowo
'Kapitol'? - mruknęłam pod nosem. – Po czym rozszarpałam ten worek?
- CO?! - Johanney chyba usłyszała. – Jak mogłaś
zrobić coś takiego? Nie będziesz miała żadnego sponsora. Nie przeżyjesz!
Organizatorzy się zemszczą!
- Dzięki, że wierzysz w moją wygraną. – Udawałam
obrażoną.
Wstałam i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się
na łóżko. Kapitol mnie nienawidzi. Moje szanse na przeżycie zmalały o ponad
połowę, a od początku nie były zbyt wysokie. Podniosłam się do pozycji
siedzącej.
- Jestem silna. Jestem silna – powtarzałam w
kółko. Łzy popłynęły mi po policzkach. – Jednak nie jestem – jęknęłam i z
powrotem opadłam na miękki materac. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Rano zajrzała do mnie Johanney i powiedziała, że
zaraz przyjdzie tutaj z powrotem. Rozpoczną się przygotowania do wywiadu.
Wstałam i przeciągnęłam się leniwie. Poszłam do
łazienki, gdzie załatwiłam wszystko, co potrzebne mi było do ogólnego
ogarnięcia się. Ubrałam czarne jeansy oraz zielony sweter. W puszystych,
różowych skarpetkach w króliczki poszłam do jadalni, gdzie znalazłam
Jeffry’ego. Jadł jakąś mega wysoką kanapkę.
- Hej – przywitałam się, a on kiwnął głową z
uśmiechem.
Tradycyjnie wzięłam płatki i mleko, po czym
zjadłam swoje ulubione śniadanie. Następnie wzięłam jedną gumę do żucia i
poszłam do Johanney na próbę.
Przez kolejne kilka godzin musiałam chodzić w
sukienkach, które ciągle plątały się między stopami. Dodatkowo miałam na sobie
wysokie szpilki, które były co najmniej o dwa rozmiary za małe. Jednak znosiłam
wszystko tylko po to, żeby nie zdenerwować opiekunki. Ciągle robiła minę
obrażonej i rozmawiała ze mną dziwnym tonem.
- Głowa i plecy prosto, uśmiech. Idź szybciej,
nie stawaj na sukience – mówiła ciągle.
Po raz kolejny policzyłam w głowie do dziesięciu,
wzięłam głęboki oddech i wykonałam jej polecenia. Pod koniec pochwaliła mnie
słowami, że wyszło prawie tak jak
powinno, a ja nadal ze sztucznym uśmiechem opadłam na kanapę.
- No, zmykaj do Leili – wygoniła mnie.
Zrzuciłam buty ze stóp i poszłam do mojej
mentorki. Po drodze minęłam się z bratem, który
wychodził właśnie od Leili. Zapukałam delikatnie i weszłam do jej
pokoju.
- Tak tak, wchodź – powiedziała. – Musimy omówić
kim będziesz na wywiadzie. Trzeba wymyślić coś super, żeby zachęcić sponsorów
do wykładania pieniędzy na twoje utrzymanie na arenie. Więc jest szansa. –
Uśmiechnęła się, a ja go odwzajemniłam. – Masz jakiś pomysł?
Pokręciłam głową, a mentorka cicho westchnęła.
Zaczęłyśmy żwawą dyskusję na temat mojej osobowości. Na koniec ukryła twarz w
dłoniach. Rękaw jej swetra zjechał prawie do łokcia tym samym pokazując mnóstwo
blizn. Lekko spanikowana obciągnęła rękawy tak, że wystawały spod materiału
tylko końcówki palców.
- Z twoim bratem poszło łatwiej – stwierdziła. –
A ty, chociaż udawaj miłą i uśmiechaj się cały czas. – Mrugnęła do nie jednym
okiem. Możesz już iść.
Wyszłam od Leili i ruszyłam w stronę jadalni.
Zrobiłam sobie słodkie kakao z pianką i poszłam do siebie. Przyrzekłam sobie w
duszy, że postaram się stosować się do rad i wskazówek opiekunki i mentorki.
Resztę dnia przesiedziałam pod kocem w swoim pokoju, pijąc kolejne kubki kakao
i zastanawiając się nad wywiadem. Co jeśli nikt mnie nie polubi? Co jeśli
sojusz mnie odrzuci. Kto przecież będzie chciał zawodowca z Czwórki w sojuszu,
który otrzymał jeden punkt?! Starałam się odrzucić te myśli, ale powracały jak
natrętne muchy. W końcu nie wiadomo dlaczego zasnęłam.
Obudziły mnie przesłodzone głosy ekipy
przygotowawczej. Kiedy tylko otworzyłam oczy pojawiły się przede mną plamy
koloru. Tak jak mi kazały, usiadłam na obrotowym krześle, a kolorowe kobiety
zajęły się mną. Biegały dookoła mnie, więc przed oczami rozmywały mi się różne
kolory, a od ich mdłych perfum można było zwymiotować.
Po jakimś czasie zaczęłam je ignorować, co było
świetnym pomysłem. Miałam serdecznie dość ich słodkiego szczebiotania na temat
przyjęć oraz stylu swoich koleżanek. Kiedy skończyły swoją część upiększania
mnie, pozwoliły oglądnąć się w lusterku. Następnie wyszły zostawiając mnie
samą. Nie macie pojęcia jak wielką ulgę wtedy poczułam. Niestety, długo nie
mogłam się cieszyć spokojem, bo Pani Tęczowa, czyli moja stylistka wparowała do
pokoju razem z kolejną dawką mdłego zapachu kapitolińskich perfum. Czy nie było
innych w sklepie?
Podała mi czarną sukienkę przed kolano. Była
dosyć ładna, ale zwykła. Dodatkowo otrzymałam wysokie szpilki w tym samym
kolorze, jednak o niebo wygodniejsze (bo odpowiednim rozmiarze). Przyszła
jeszcze jedna z jej poprzedniczek i poprawiła moje włosy w taki sposób, że opadały
falami na moje plecy i ramiona. Obie kobiety wyszły z pokoju. Spojrzałam na
zegarek, który leżał na stoliku. Miałam dokładnie piętnaście minut na zejście
na dół. Ruszyłam do windy, przy której spotkałam Jeffry’ego w prostym
garniturze i białej koszuli. Przy kołnierzyku widniała kolorowa muszka.
Zjechaliśmy windą, a Jeffry nie obył się bez
bladych półksiężyców na ręce. Jak zwykle zapewnił mnie o tym, że nic się nie
stało, kiedy zaczęłam go przepraszać. Ramię w ramię podeszliśmy do siedzeń i
usiedliśmy pomiędzy Rachel, a Jemem. Wydawało mi się, że czekaliśmy w nieskończoność. Na prawdę minęło kilkanaście minut. Moje poczucie czasu pozostawia wiele do życzenia.
Jednak w końcu z małego, czarnego głośnika, który wisiał w rogu, popłynął miły, kobiecy głos u oznajmił, że Rachel ma wejść na scenę. Dziewczyna wstała, wygładziła sukienkę i pewna siebie ruszyła przed siebie. Otworzyła ciężkie drzwi i weszła po kilku stopniach. Słychać było głośny aplauz widowni, kiedy pojawiła się w zasięgu ich wzroku. Usłyszeliśmy głos Ceasara.
- Powitajmy uroczą trybutkę z Dystryktu Pierwszego!
Przez następne kilka minut prowadzili miłą rozmowę. Jej koniec ogłosił dzwonek. Wróciła do nas, porozmawiała chwilę i wróciła na swoje piętro w budynku. Zaraz po niej zawołano Damona, który wyszedł na zabawnego. Widownia go pokochała. Następnie Mia i Jem również porwali serca Kapotolińczyków.
Kiedy kobiecy głos powiedział, że mam wyjść na scenę, opanował mnie lekki strach. Na odrobinę drżących nogach ruszyłam w stronę schodków. Kiedy publiczność mnie zobaczyła, sala wypełniła się brawami. Podniosło mnie to trochę na duchu.
Podeszłam do Ceasara i przywitałam się z nim. Zaczął od normalnych pytań typu jak się czuję. Przeszedł na temat, który niekoniecznie chciałam poruszyć.
- Droga Dei, mogę tak do ciebie mówić? - zapytał retorycznie. - Zechcesz nam opowiedzieć co takiego wydarzyło się podczas Pokazu Indywidualnego?
- Cóż - Zaczęłam niepewnie. - Wydaje mi się, że nie mogę tego powiedzieć. Jednak zdradzę wam, że na ich miejscu dalibyście mi dokładnie tyle samo. - Mrugnęłam jednym okiem.
- Dobrze, jeśli tego nam nie zdradzisz to może powiesz co spodobało ci się w Kapitolu.
- Hmm, jest tutaj... kolorowo. No i oczywiście macie najlepsze kakao z pianką na świecie - zaśmiałam się, a Ceasar oraz widownia do mnie dołączyli.
- Jak się poczułaś, kiedy drugim trybutem został twój brat? - zapytał z bardzo poważną miną.
- Myślę, że zareagowałam tak samo, jak każdy inny, kogo by spotkało. - Przygryzłam wargę. - Najpierw było niedowierzanie. Później nadzieja, że ktoś się zgłosi. Dalej już tylko rozpacz i głową pełna natrętnych myśli.
- A teraz pytanie, na które czeka cały Kapitol. Zostawiłaś kogoś w Czwórce?
- W dystrykcie czeka na mnie przyjaciółka - zdradziłam. Wiem, że chodzi im o jakiegoś chłopaka, ale nie mam nikogo takiego. - Tak, tylko ona.
- Naprawdę? Niebywałe że taka piękna nastolatka jest sama! - Zabrzmiał dzwoneczek. - Tak więc Dei, mam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy się widzimy. Zastrzegam, że następnym razem dowiemy się kogo darzysz uczuciem. Brawa dla Deidre Wasser! Uroczej trybutki z Dystryktu Czwartego!
Widownia zaczęła klaskać, a ja z uśmiechem na twarzy Zeszłam ze sceny. Mam nadzieję, że poszło mi w miarę dobrze. Starałam się być miła. Czy mi to wyszło? Czy któryś sponsor mnie zechce?
Weszłam do sali, gdzie pozostali trybuci czekali na swój czas.
Jeffry posłał mi ciepły uśmiech u spojrzenie, które wyrażało małą dumę. Poszłam do windy, gdzie przeżyłam krótki czas, który dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu z lekkimi zawrotami głowy wyszłam z niej u weszłam do swojego pokoju. Ściągnęłam sukienkę i przebrałam się w luźną koszulkę oraz jeansy. Na stopy założyłam z powrotem puszyste, różowe skarpetki w króliczki. Zamówiłam kilka kubków kakao z pianką i pijąc ulubiony napój myślałam jak będzie na arenie. Czy zamienię się w maszynkę do zabijania, czy zostanie mi trochę uczuć? Przeżyję długo, czy zginę zaraz na początku? Jak będzie wyglądać arena?
Z głową pełną nieprzyjemnych myśli ułożyłam się wygodnie i starałam się zasnąć. Udało mi się to dopiero około czwartej. Śniło mi się, że zabiłam brata. Obudziłam się z krzykiem. Już więcej nie zamknęłam oczu na dłużej niż kilka sekund.
Rano byłam kompletnie zmęczona. Wstałam około szóstej i zaczęłam prawdopodobnie najgorszy dzień w moim życiu prysznicem. Następnie umyłam zęby i rozczesałam włosy. Zrobiłam luźnego koka i ubrałam czarne rurki oraz za duży sweter w tym samym kolorze. Do tego ulubione trampki i już mogłam pokazać się ludziom. Zaraz przed siódmą byłam w jadalni i próbowałam wmusić w siebie chociaż odrobinę mleka z czekoladowymi płatkami. Moje starania poszły na marne. Jednak wolałam w siebie półtora litra wody. Przed ósmą poduszkowiec zabrał mnie i kilku innych trybutów, których nie znałam. Kobieta w szarym stroju wstrzyknęła mi coś pod skórę. Wylądowaliśmy, a strażnicy zaprowadzili nas pod ziemię. Każdego trybuta wprowadzono do innego pomieszczenia.
Spotkałam tam swoją stylistykę, która dała mi czarny kombinezon, do którego paska przyczepiona była czapka z daszkiem. Dodatkowo pomogła mi założyć granatową kurtkę.
- Hmm, kombinezon jest wodoodporny. Kurtka chroni przed zimnem, a czapka przed słońcem - powiedziała. – Nie mam pojęcia jaka może być w tym roku areną.
Głos z głośnika kazał wejść mi do cylindra. Stylistka włożyła mi na palec pierścionek z trójzębem, który dostałam od taty i życzyła powodzenia.
Weszłam do cylindra, który zamknął się za mną. Zamknęłam oczy o starałam się nie myśleć o zamkniętej przestrzeni. W końcu ruszyłam do góry. Wyjechałam na powierzchnię, a słońce mnie chwilowo oślepiło.
_______________________
Z rozdziału jestem troszkę zadowolona, ale miał być lepszy :C Pamiętajcie! CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Czas na niespodziankę (:
Do was należy ocenić czy jest ona pozytywna, czy
negatywna.
Tak więc:
* blog zostaje zawieszony. Jak na razie na czas bliżej nie określony.
* w trakcie tego czasu, kiedy oficjalnie znikam na jakiś czas z blogoswery,
spróbuję coś naskrobać nie tylko w Wordzie, ale też na zwykłej kartce z
ołówkiem w ręce.
* możliwe, że kiedy już wrócę, nie zobaczycie postów na blogu. Postanowiłam je
ulepszyć, wydłużyć i poprawić wszystkie błędy. Wynikowo blog powstanie
praktycznie od początku, jednak z tą samą historią.
* Chciałabym podziękować wszystkim za komentarze, które mnie bardzo
motywowały i sprawiały, że wyciskałam z siebie tyle energii i ochoty na
pisanie, ile tylko we mnie było.
* Rozdział, jak i całego bloga (czyli te siedem rozdziałów), wszystkim, który
zostawili chociaż jeden komentarz C:
To tyle i *może* do zobaczenia w następnym poście ; )