czwartek, 17 lipca 2014

7. Wywiad (+niespodzianka!)


Jeffry dostał dziesięć punktów, a Camille dziewięć. Reszta trybutów miała około czterech. Wyróżniła się tylko Lena, wokół której mieniła się stalowoszara siódemka. To dobrze jak na słabszy dystrykt.
Mojemu bratu wszyscy pogratulowali wysokiego wyniku, po czym zwrócili uwagę na mnie.
- No kochana, co ty tam pokazałaś? - zapytała Leila i nerwowo obciągnęła rękaw poniżej nadgarstka. Jednak nadal wystawały spod materiału bladoróżowe blizny.
- To co wymyśliłam - odpowiedziałam wymijająco.
Johanney uniosła brwi i posłała mi spojrzenie typu "albo powiesz, albo cię zabiję". Westchnęłam teatralnie.
- Postrzelałam trochę, porzucałam, biegałam i zajęłam się workiem. - Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
- Musiałaś zrobić coś jeszcze. Za takie coś dostałabyś co najmniej pięć punktów - stwierdziła mentorka. - Więc powtórz; co zrobiłaś?
- Strzelałam do worka treningowego, rzuciłam też w niego nożami, przeszłam tor przeszkód i skopałam oraz rozerwałam worek na strzępy - tłumaczyłam znudzonym tonem.
- Tylko tyle? - dopytywała się Leila. - Nic więcej?
- Czy to ważne, że wystrzelałam pociski w słowo 'Kapitol'? - mruknęłam pod nosem. – Po czym rozszarpałam ten worek?
- CO?! - Johanney chyba usłyszała. – Jak mogłaś zrobić coś takiego? Nie będziesz miała żadnego sponsora. Nie przeżyjesz! Organizatorzy się zemszczą!
- Dzięki, że wierzysz w moją wygraną. – Udawałam obrażoną.
Wstałam i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Kapitol mnie nienawidzi. Moje szanse na przeżycie zmalały o ponad połowę, a od początku nie były zbyt wysokie. Podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Jestem silna. Jestem silna – powtarzałam w kółko. Łzy popłynęły mi po policzkach. – Jednak nie jestem – jęknęłam i z powrotem opadłam na miękki materac. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Rano zajrzała do mnie Johanney i powiedziała, że zaraz przyjdzie tutaj z powrotem. Rozpoczną się przygotowania do wywiadu.
Wstałam i przeciągnęłam się leniwie. Poszłam do łazienki, gdzie załatwiłam wszystko, co potrzebne mi było do ogólnego ogarnięcia się. Ubrałam czarne jeansy oraz zielony sweter. W puszystych, różowych skarpetkach w króliczki poszłam do jadalni, gdzie znalazłam Jeffry’ego. Jadł jakąś mega wysoką kanapkę.
- Hej – przywitałam się, a on kiwnął głową z uśmiechem.
Tradycyjnie wzięłam płatki i mleko, po czym zjadłam swoje ulubione śniadanie. Następnie wzięłam jedną gumę do żucia i poszłam do Johanney na próbę.
Przez kolejne kilka godzin musiałam chodzić w sukienkach, które ciągle plątały się między stopami. Dodatkowo miałam na sobie wysokie szpilki, które były co najmniej o dwa rozmiary za małe. Jednak znosiłam wszystko tylko po to, żeby nie zdenerwować opiekunki. Ciągle robiła minę obrażonej i rozmawiała ze mną dziwnym tonem.
- Głowa i plecy prosto, uśmiech. Idź szybciej, nie stawaj na sukience – mówiła ciągle.
Po raz kolejny policzyłam w głowie do dziesięciu, wzięłam głęboki oddech i wykonałam jej polecenia. Pod koniec pochwaliła mnie słowami, że wyszło prawie tak jak powinno, a ja nadal ze sztucznym uśmiechem opadłam na kanapę.
- No, zmykaj do Leili – wygoniła mnie.
Zrzuciłam buty ze stóp i poszłam do mojej mentorki. Po drodze minęłam się z bratem, który  wychodził właśnie od Leili. Zapukałam delikatnie i weszłam do jej pokoju.
- Tak tak, wchodź – powiedziała. – Musimy omówić kim będziesz na wywiadzie. Trzeba wymyślić coś super, żeby zachęcić sponsorów do wykładania pieniędzy na twoje utrzymanie na arenie. Więc jest szansa. – Uśmiechnęła się, a ja go odwzajemniłam. – Masz jakiś pomysł?
Pokręciłam głową, a mentorka cicho westchnęła. Zaczęłyśmy żwawą dyskusję na temat mojej osobowości. Na koniec ukryła twarz w dłoniach. Rękaw jej swetra zjechał prawie do łokcia tym samym pokazując mnóstwo blizn. Lekko spanikowana obciągnęła rękawy tak, że wystawały spod materiału tylko końcówki palców.
- Z twoim bratem poszło łatwiej – stwierdziła. – A ty, chociaż udawaj miłą i uśmiechaj się cały czas. – Mrugnęła do nie jednym okiem. Możesz już iść.
Wyszłam od Leili i ruszyłam w stronę jadalni. Zrobiłam sobie słodkie kakao z pianką i poszłam do siebie. Przyrzekłam sobie w duszy, że postaram się stosować się do rad i wskazówek opiekunki i mentorki. Resztę dnia przesiedziałam pod kocem w swoim pokoju, pijąc kolejne kubki kakao i zastanawiając się nad wywiadem. Co jeśli nikt mnie nie polubi? Co jeśli sojusz mnie odrzuci. Kto przecież będzie chciał zawodowca z Czwórki w sojuszu, który otrzymał jeden punkt?! Starałam się odrzucić te myśli, ale powracały jak natrętne muchy. W końcu nie wiadomo dlaczego zasnęłam.
Obudziły mnie przesłodzone głosy ekipy przygotowawczej. Kiedy tylko otworzyłam oczy pojawiły się przede mną plamy koloru. Tak jak mi kazały, usiadłam na obrotowym krześle, a kolorowe kobiety zajęły się mną. Biegały dookoła mnie, więc przed oczami rozmywały mi się różne kolory, a od ich mdłych perfum można było zwymiotować.
Po jakimś czasie zaczęłam je ignorować, co było świetnym pomysłem. Miałam serdecznie dość ich słodkiego szczebiotania na temat przyjęć oraz stylu swoich koleżanek. Kiedy skończyły swoją część upiększania mnie, pozwoliły oglądnąć się w lusterku. Następnie wyszły zostawiając mnie samą. Nie macie pojęcia jak wielką ulgę wtedy poczułam. Niestety, długo nie mogłam się cieszyć spokojem, bo Pani Tęczowa, czyli moja stylistka wparowała do pokoju razem z kolejną dawką mdłego zapachu kapitolińskich perfum. Czy nie było innych w sklepie?
Podała mi czarną sukienkę przed kolano. Była dosyć ładna, ale zwykła. Dodatkowo otrzymałam wysokie szpilki w tym samym kolorze, jednak o niebo wygodniejsze (bo odpowiednim rozmiarze). Przyszła jeszcze jedna z jej poprzedniczek i poprawiła moje włosy w taki sposób, że opadały falami na moje plecy i ramiona. Obie kobiety wyszły z pokoju. Spojrzałam na zegarek, który leżał na stoliku. Miałam dokładnie piętnaście minut na zejście na dół. Ruszyłam do windy, przy której spotkałam Jeffry’ego w prostym garniturze i białej koszuli. Przy kołnierzyku widniała kolorowa muszka.
Zjechaliśmy windą, a Jeffry nie obył się bez bladych półksiężyców na ręce. Jak zwykle zapewnił mnie o tym, że nic się nie stało, kiedy zaczęłam go przepraszać. Ramię w ramię podeszliśmy do siedzeń i usiedliśmy pomiędzy Rachel, a Jemem. Wydawało mi się, że czekaliśmy w nieskończoność. Na prawdę minęło kilkanaście minut. Moje poczucie czasu pozostawia wiele do życzenia. 
Jednak w końcu z małego, czarnego głośnika, który wisiał w rogu, popłynął miły, kobiecy głos u oznajmił, że Rachel ma wejść na scenę. Dziewczyna wstała, wygładziła sukienkę i pewna siebie ruszyła przed siebie. Otworzyła ciężkie drzwi i weszła po kilku stopniach. Słychać było głośny aplauz widowni, kiedy pojawiła się w zasięgu ich wzroku.  Usłyszeliśmy głos Ceasara. 
- Powitajmy uroczą trybutkę z Dystryktu Pierwszego! 
Przez następne kilka minut prowadzili miłą rozmowę. Jej koniec ogłosił dzwonek. Wróciła do nas, porozmawiała chwilę i wróciła na swoje piętro w budynku. Zaraz po niej zawołano Damona, który wyszedł na zabawnego. Widownia go pokochała. Następnie Mia i Jem również porwali serca Kapotolińczyków. 
Kiedy kobiecy głos powiedział, że mam wyjść na scenę, opanował mnie lekki strach. Na odrobinę drżących nogach ruszyłam w stronę schodków. Kiedy publiczność mnie zobaczyła, sala wypełniła się  brawami. Podniosło mnie to trochę na duchu. 
Podeszłam do Ceasara i przywitałam się z nim. Zaczął od normalnych pytań typu jak się czuję. Przeszedł na temat, który niekoniecznie chciałam poruszyć. 
- Droga Dei, mogę tak do ciebie mówić? - zapytał retorycznie. - Zechcesz nam opowiedzieć co takiego wydarzyło się podczas Pokazu Indywidualnego? 
- Cóż - Zaczęłam niepewnie. - Wydaje mi się, że nie mogę tego powiedzieć. Jednak zdradzę wam, że na ich miejscu dalibyście mi dokładnie tyle samo. - Mrugnęłam jednym okiem.
- Dobrze,  jeśli tego nam nie zdradzisz to może powiesz co spodobało ci się w Kapitolu. 
- Hmm, jest tutaj... kolorowo. No i oczywiście macie najlepsze kakao z pianką na świecie - zaśmiałam się, a Ceasar oraz widownia do mnie dołączyli. 
- Jak się poczułaś,  kiedy drugim trybutem został twój brat? - zapytał z bardzo poważną miną. 
- Myślę, że zareagowałam tak samo, jak każdy inny, kogo by spotkało. - Przygryzłam wargę. - Najpierw było niedowierzanie. Później nadzieja, że ktoś się zgłosi. Dalej już tylko rozpacz i głową pełna natrętnych myśli. 
- A teraz pytanie, na które czeka cały Kapitol. Zostawiłaś kogoś w Czwórce? 
- W dystrykcie czeka na mnie przyjaciółka - zdradziłam. Wiem, że chodzi im o jakiegoś chłopaka, ale nie mam nikogo takiego. - Tak, tylko ona. 
- Naprawdę? Niebywałe że taka piękna nastolatka jest sama! - Zabrzmiał dzwoneczek. - Tak więc Dei, mam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy się widzimy. Zastrzegam, że następnym razem dowiemy się kogo darzysz uczuciem. Brawa dla Deidre Wasser! Uroczej trybutki z Dystryktu Czwartego! 
Widownia zaczęła klaskać, a ja z uśmiechem na twarzy Zeszłam ze sceny. Mam nadzieję, że poszło mi w miarę dobrze. Starałam się być miła. Czy mi to wyszło? Czy któryś sponsor mnie zechce? 
Weszłam do sali, gdzie pozostali trybuci czekali na swój czas. 
Jeffry posłał mi ciepły uśmiech u spojrzenie, które wyrażało małą dumę. Poszłam do windy, gdzie przeżyłam krótki czas, który dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu z lekkimi zawrotami głowy wyszłam z niej u weszłam do swojego pokoju. Ściągnęłam sukienkę i przebrałam się w luźną koszulkę oraz jeansy. Na stopy założyłam z powrotem puszyste, różowe skarpetki w króliczki. Zamówiłam kilka kubków kakao z pianką i pijąc ulubiony napój myślałam jak będzie na arenie. Czy zamienię się w maszynkę do zabijania, czy zostanie mi trochę uczuć? Przeżyję długo, czy zginę zaraz na początku? Jak będzie wyglądać arena
Z głową pełną nieprzyjemnych myśli ułożyłam się wygodnie i starałam się zasnąć. Udało mi się to dopiero około czwartej. Śniło mi się, że zabiłam brata. Obudziłam się z krzykiem. Już więcej nie zamknęłam oczu na dłużej niż kilka sekund. 
Rano byłam kompletnie zmęczona. Wstałam około szóstej i zaczęłam prawdopodobnie najgorszy dzień w moim życiu prysznicem. Następnie umyłam zęby i rozczesałam włosy. Zrobiłam luźnego koka i ubrałam czarne rurki oraz za duży sweter w tym samym kolorze. Do tego ulubione trampki i już mogłam pokazać się ludziom. Zaraz przed siódmą byłam w jadalni i próbowałam wmusić w siebie chociaż odrobinę mleka z czekoladowymi płatkami. Moje starania poszły na marne. Jednak wolałam w siebie półtora litra wody. Przed ósmą poduszkowiec zabrał mnie i kilku innych trybutów, których nie znałam. Kobieta w szarym stroju wstrzyknęła mi coś pod skórę. Wylądowaliśmy, a strażnicy zaprowadzili nas pod ziemię. Każdego trybuta wprowadzono do innego pomieszczenia. 
Spotkałam tam swoją stylistykę, która dała mi czarny kombinezon, do którego paska przyczepiona była czapka z daszkiem. Dodatkowo pomogła mi założyć granatową kurtkę. 
- Hmm, kombinezon jest wodoodporny. Kurtka chroni przed zimnem, a czapka przed słońcem - powiedziała. – Nie mam pojęcia jaka może być  w tym roku areną. 
Głos z głośnika kazał wejść mi do cylindra. Stylistka włożyła mi na palec pierścionek z trójzębem, który dostałam od taty i życzyła powodzenia.
Weszłam do cylindra, który zamknął się za mną. Zamknęłam oczy o starałam się nie myśleć o zamkniętej przestrzeni. W końcu ruszyłam do góry. Wyjechałam na powierzchnię, a słońce mnie chwilowo oślepiło. 
_______________________
Z rozdziału jestem troszkę zadowolona, ale miał być lepszy :C Pamiętajcie! CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Czas na niespodziankę (:
Do was należy ocenić czy jest ona pozytywna, czy negatywna. 
Tak więc:
* blog zostaje zawieszony. Jak na razie na czas bliżej nie określony.
* w trakcie tego czasu, kiedy oficjalnie znikam na jakiś czas z blogoswery, spróbuję coś naskrobać nie tylko w Wordzie, ale też na zwykłej kartce z ołówkiem w ręce.
* możliwe, że kiedy już wrócę, nie zobaczycie postów na blogu. Postanowiłam je ulepszyć, wydłużyć i poprawić wszystkie błędy. Wynikowo blog powstanie praktycznie od początku, jednak z tą samą historią.
* Chciałabym podziękować wszystkim za komentarze, które mnie bardzo motywowały i sprawiały, że wyciskałam z siebie tyle energii i ochoty na pisanie, ile tylko we mnie było.
* Rozdział, jak i całego bloga (czyli te siedem rozdziałów), wszystkim, który zostawili chociaż jeden komentarz C:
To tyle i *może* do zobaczenia w następnym poście ; )

środa, 9 lipca 2014

6. Pokaz Indywidualny

     Kolejne dni treningów mijały. Lucas traktował nas coraz lepiej. Nie szarpał, krzyczał tylko wtedy, gdy stał daleko i było to konieczne, nie wtrącał się do tego, co robimy.
     W ostatni dzień treningów chyba poczuł się już niezagrożony. Stopniowo zaczął się rządzić. Coraz częściej krzyczał. Czasem uderzył trybuta po nogach kijem. Nie wiem czy Snow wie co on robi. Podobno przed areną nie powinno się nam nic stać, prawda? Jednak gdy podszedł do Mii i uderzył ją z otwartej dłoni w policzek, nie mogliśmy nie zareagować. Dziwni trybuci się trafili w tym roku. Ciekawe czy Kapitol sobie z nami poradzi... Odeszłam od tematu. Uderzył ją, a ona nie pozostała mu dłużna. Kopnęła go z kolana w brzuch. Lucas zgiął się w pół, a wtedy Rachel stopą popchnęła jego plecy. Trener leciał twarzą prosto na podłogę. W ostatniej chwili jednak obrócił na bok. Spadł na ramię, które wygięło się pod dziwnym kątem. Następnie uderzył głową o zimną posadzkę. Z policzka popłynęła mu krew, która raz po raz kapała na podłogę. Myśleliśmy, że stracił przytomność. Zaskoczył nas, gdy złapał mnie z nogę. Przestraszyłam się lekko, ale tan mały, Thomas, ruszył mi z odsieczą. Kopał trenera po rękach i nogach, wrzeszcząc:
     - Zabiję cię! Zabiję! Umrzyj idioto! Kapitol to sami debile!
     Lucas pod wpływem kopnięć Thomasa oraz kilku innych trybutów, puścił moją nogę, a ja powoli się oddaliłam. Z odległości trzech metrów wszystko obserwowałam. W końcu zdecydowałam się podejść bliżej. Nie wiedziałam za bardzo co zrobić, więc tylko oparłam się o najbliższą ściankę. Nie wybrałam zbyt dobrze. Cała była obłożona nożami różnej wielkości. Pod wpływem mojego ciężaru, przewróciła się. Kilka tuzinów noży spadła na ciało trenera. Powbijały się od głowy aż po  kolana. Wyglądał jak kaktus. Tylko że to był zakrwawiony kaktus. No i to nie roślina, to człowiek.
     Straszna prawda właśnie do mnie dotarła.
     "Zabiłam człowieka. Zabiłam człowieka" ta myśl krążyła po mojej głowie.
     Cofałam się powoli. W końcu dotknęłam zimnej ściany. Zjeżdżając po niej plecami po chwili usiadłam na podłodze. Pozostali trybuci nadal patrzyli na trenera, teraz już byłego. Jedynie Camille, która w ogóle nie brała udziału w zbiorowym ataku, wpatrywała się we mnie ze złością. Po chwili podeszła do mnie i zaczęła się wydzierać.
     - Co ty zrobiłaś?! Jak mogłaś? A arenie zabijaj sobie do woli, ale nie tutaj! Zemszczę się! Rozumiesz? Zginiesz z mojej ręki!
     Odwróciła się na pięcie i podeszła do stolika z pistoletami. Wzięła jeden do ręki i przejechała palcami po całej bron. Nagle szybko pociągnęła ręce do góry i strzeliła. Kulka leciała prosto we mnie. Skuliłam się i przewróciłam na bok. Pocisk nie trafił we mnie, tylko w ścianę, którą przebił na wylot. Chwilę później do Sali Treningowej wparowało kilkunastu Strażników Pokoju. Każdy miał na sobie zwykły, biały kombinezon a na twrzy maskę. Kiedy zobaczyli Camille z pistoletem, dwudziestu dwóch Trybutów w okół martwego trenera oraz mnie, skuloną na podłodze przy ścianie ze strachem w oczach, poprawili maski i otworzyli butle, które przyczepione były do ich pasa. Nagle poczułam się senna i w ułamku sekundy zasnęłam.

     Kiedy następnym razem otworzyłam oczy, oślepiło mnie białe światło. Zmrużyłam oczy i zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok do wszechobecnej jasności. Kiedy już mi się to udało, zauważyłam, że jestem w swoim pokoju w Kapitolu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i leniwie przeciągnęłam. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć na zegarek. Wyświetlacz poinformował mnie, że dochodzi godzina osiemnasta.
     Że ściany wysunął się telewizor. Pojawiła się w nim twarz Caesara.
     - Drodzy trybuci! - zaczął. - Organizatorzy Sześćdziesiątych Igrzysk Głodowych stwierdzili, że nie mogą puścić płazem tego, że wspólnie zamordowaliście trenera, Lucasa. Zatem jesteśmy zmuszeni was ukarać. W jaki sposób? Zaraz zobaczycie.
     Zamiast Caesara pojawiło się dwanaście różnych obrazów. Każdy oddzielony był od innego cienką, czarną linią. Na dole każdego z prostokątów była cyfra Dystryktu. Powiększono obraz z Czwórki, który wylądował teraz na środku ekranu. Pozostałe Dystrykty ułożyły się w okół tego. Byłam prawie pewna, że na każdym piętrze inny Dystrykt jest większy od pozostałych. Było pokazane jak z każdego domu wyprowadzają rodziców oraz jeśli było, rodzeństwo.
     Zakuwali ich w kajdanki i wyprowadzili na Plac Główny. Ode mnie byli rodzice. Brat był ze mną, na jednym piętrze. Jeśli którekolwiek z nas wygrałoby, nie miałoby do kogo wrócić. Jednak inni trybuci
     Wyprowadzili moich rodziców na Plac i popchnęli ich, a oni upadli na kolana i aby nie uderzyć twarzą o beton, poparli się dłońmi. Mam chyba przecięła sobie skórę, ponieważ kiedy unieśli ręce do góry, na betonie została mała kałuża krwi.
     Jeden ze Strażników stanął za plecami mojej mamy, a drugi - taty. Strażnik Pokoju Numer Jeden uniósł broń i strzelił. Mama upadła do przodu. Z pomiędzy włosów wylewał się mały potok krwi. Następnie to samo zrobił ten drugi. Zaraz obok mamy upadł tata. Patrzyłam na ekranie na swoich martwych rodziców.
     Oczy zaczęły mnie piec, chwilę później łzy popłynęły po moich policzkach. Wstałam szybko z łóżka i dopóki cokolwiek widziałam, pobiegłam do pokoju brata. Siedział na łóżku oparty o ścianę z kolanami pociągniętymi pod brodę. W jego oczach zobaczyłam łzy. Podeszłam do jego łóżka, weszłam na nie i siadając, przytuliłam się do niego. Jeffry odwzajemnił gest. Oboje siedzieliśmy tak co najmniej pół godziny.
     Do pokoju Jeffry'ego weszła Johanney. Miała smutną minę.
     - Za pół godziny jest zbiórka przed Salą Treningową. No wiecie, na pokaz indywidualny. Chciałabym żebyście byli za dwadzieścia minut przy windzie. - Wyszła z pokoju.
     Postanowiliśmy spróbować się doprowadzić do normalnego wyglądu. Poszłam do siebie i pierwsze co zrobiłam, to weszłam od prysznic. Kiedy zimny strumień spadł na moje plecy, od razu poczułam się lepiej. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Niestety, nie mogła. Po około pięciu minutach wyszłam z kabiny i obwinięta w ręcznik wróciłam do sypialni. Otworzyłam swoją szafę i wyciągnęłam czarną koszulkę na grubych ramiączkach oraz spodnie w tym samym kolorze. Do tego jeszcze turkusowe trampki, moje ulubione. Wróciłam do łazienki i umyłam zęby. Następnie wzięłam do ręki grzebień, żeby rozczesać nim włosy. Kiedy skończyłam, przy pomocy palców i gumki do włosów zrobiłam luźnego koka.
     Spojrzałam na zegar. Za dwie minuty miałam być przy windzie. Zamyślona wyszłam z pokoju i ruszyłam we właściwym kierunku. W wyznaczonym miejscu stałam już minutę później. Jak się okazało,  wszyscy już byli. Myśli tak bardzo zajmowały moją głowę, że aż zapomniałam o swojej fobii. Ciągle przeszukiwałam umysł, aby znaleźć coś, co mogłoby zaskoczyć organizatorów. Przypomniałam sobie to, jak mordowali całe rodziny trybutów. Wpadłam w złość.
     "Chciałabym zniszczyć Kapitol" pomyślałam. "W sumie... mogę to zrobić. Nie dosłownie, ale tak symbolicznie."
     I już wiedziałam, co zrobię.

     - Deidre Wasser - usłyszałam miły głos jakiejś pani. - Zgłoś się na Pokaz Indywidualny.
     Posłusznie podeszłam do ciężkich drzwi i je pchnęłam. Byłam ósma w  kolejce, więc możliwe, że organizatorzy jeszcze będą zwracać na mnie uwagę.
     Weszłam do sali. Na balkonie stało kilkunastu mężczyzn. Pięciu z nich już się znudziła, jednak pozostali nadal uważnie mi się przyglądali.
     - Możesz zacząć - powiedział jeden z nich.
     Zdecydowanym krokiem podeszłam do stolika z pistoletami. Byłam pewna, że to co zrobię, mocno  ich zdenerwuje. Zamiast strzelać w tarczę, wypuściłam kilkadziesiąt pocisków w stronę worka treningowego. Kiedy dym opadł, można było zobaczyć czarne dziurki ułożone w słowo 'KAPITOL' na beżowym worku. Następnie wzięłam noże i rzuciłam dwa. Jeden nad napis, a drugi pod. Pokonałam tor przeszkód i dobiegłam do worka. Złapałam drewnianą część noży i rozcięłam nimi skórę. Następnie powbijałam kilka następnych i również rozcięłam nimi worek treningowy. Kiedy był już nieco podziurawiony, odrzuciłam noże ze siebie. Chyba trafiły w jakąś tarczę albo kukłę, bądź materac, bo nie wydały charakterystycznego dźwięki spadającej stali. Rozszarpałam worek, a raczej to co z niego pozostało, na strzępy. Przez cały czas byłam przepełniona złością. Nie mieli już kogo mi zabrać. Rodzice nie żyją. Jeffry trafił na Igrzyska. Nic więcej nie mogą zrobić.
     Na koniec wyszłam na środek sali i z uśmiechem kłaniam się. Tamci patrzą na mnie z szeroko otwartymi oczami, niektórzy też ustami.
     - Mo...możesz odejść - powiedział w końcu jeden z nich i wskazał na drzwi.

     Siedzieliśmy na kanapie w salonie i z oczekiwaniem wpatrywaliśmy się w na razie czarny ekran. W końcu zobaczyliśmy Caesara. Oznajmił, że wyniki już ma w kopercie. Wyciągnął sztywną karteczkę i zaczął czytać. Zamiast niego pojawiali się trybuci oraz ich punkty.
     Rachel dostała osiem, Damon dziewięć, Mia siedem, Jem dziesięć. Na Dystrykt Trzeci nie zwróciłam uwagi. W końcu pokazano moje zdjęcie, a obok niego wirującą stalowoszarą cyferkę. Jeden.
___________________________
Tak więc no, kolejny rozdział.
Jestem coraz bliżej areny, a co się z tym wiąże... zabijania bez konsekwencji! <3
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam.
Podoba się wam nowy szablon? :3
Do następnego rozdziału (:

czwartek, 3 lipca 2014

5. Nowa

     Obudził mnie irytujący dźwięk budzika. Nie podnosząc głowy wyłączyłam go ręką, którą jeździłam na oślep po stoliku. Stwierdziłam, że nie chce mi się wstać, więc jeszcze chwilę poleżę. Myślałam, że zamknęłam oczy na pięć minut. W rzeczywistości minęło ponad pół godziny. Do pokoju wparowała Johanney.
     - No, kochana. Masz piętnaście minut! Za kwadrans chcę cię widzieć w salonie już gotową. Jeśli nie zdążysz, zaciągnę cię siłą bez względu na to, jak wyglądasz; czy będziesz mokra, sucha, ubrana czy w trakcie jedzenia!
     Opiekunka wybiegła z mojego pokoju, a ja wyskoczyłam z łóżka. Szybko chwyciłam strój do treningów i pobiegłam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic i umyłam zęby. Następnie ubrałam się w czarną koszulkę i spodnie oraz spięłam włosy w koński ogon. Padłam na kolana przed komodą i jednym gwałtownym ruchem odsunęłam szufladę. Wyciągnęłam z niej skarpetki przed kostkę, które ubrałam na stopy i kiedy wstałam, piętą zatrzasnęłam szufladę. Wybiegłam z pokoju i pokonałam kilkanaście metrów, które dzieliły mnie od jadalni. Wzięłam talerz, do którego wsypałam płatki i zalałam je ciepłym mlekiem. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. Zjadłam dopiero nieco ponad połowę swojego posiłku, kiedy weszła Johanney i popatrzyła na swój biały zegarek, który była zapięty na jej lewej ręce.
     - No, Deidre! Twój czas minął - powiedziała i złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi. Zdążyłam jeszcze tylko złapać palcami sznurówki trampek. Wbrew pozorom ta szczupła opiekunka miała bardzo dużo siły. Przeciągnęła mnie od jadalni aż do drzwi Sali Treningowej.
     Trybuci stali w małych grupkach i od czasu do czasu wskazywali na sympatycznie wyglądającą siedemnastolatkę z pięknymi, falowanymi włosami i uroczymi dołeczkami w policzkach. Kiedy przyszedł trener i stanął obok nowej, wszyscy umilkli.
     - To jest... - zawahał się, a dziewczyna powiedziała mu coś na ucho - Camille. Jest tutaj za Liliannę. Dziewczyna sama się zgłosiła. Nie przedłużając, do ćwiczeń!
     Wszyscy weszliśmy do sali. Już w środku ubrałam buty i poszłam do stanowiska z nożami. Przede mną stała Camille. Dobrze jej szło. Cały czas trafiała w środek albo bardzo blisko.
     - Dobrze ci idzie - usłyszałam za sobą. 
    Odwróciłam się. Znowu Jeffry. Tym razem mówił do nowej. Ona też drgnęła i jej nóż poleciał w nogę trenera, który w porę zrobił unik i broń wbiła się w materac ze nim.
     - Brawo ze refleks - zaśmiał się jakiś trybut. - Tym razem - dodał ciszej. Reszta trybutów głośno się roześmiała. 
     - Wracajcie do ćwiczeń - powiedział.
     Odwrócił się na pięcie i podszedł do materaca, żeby wyszarpnąć z niego nóż. Zrobił to jednym, sprawnym ruchem i podszedł do mnie oraz Camille. Odłożył broń na miejsce i odszedł w kierunku okrągłego, mahoniowego stolika, przy którym stały dwa krzesła. Trener na jednym z nich usiadł, a na drugim położył nogi. 
     - Czemu wszyscy się śmiali z Lucasa? - zapytała Camille. 
     - Przepraszam, z kogo? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 
     - Lucas to nasz trener - wyjaśniła. 
     - Ach tak. Wracając do tematu; śmiali się, bo wczoraj mnie też rozproszył Jeffry i rzuciłam nożem w nogę trenera. No wiesz, wszyscy mieli déjà vu. - Zaczęłam się śmiać, a po chwili nowa do mnie dołączyła. - A teraz jeśli pozwolisz to trochę potrenuję. 
     Camille pokiwała głową i poszła do stanowiska z łukiem oraz strzałami. W tym też była świetna. Potrząsnęłam głową i skupiłam się na rzutach. Szło mi coraz lepiej. Postanowiłam pójść do specjalnego, ogromnego prostopadłościanu, gdzie miały mnie atakować tęczowe hologramy. 
     Weszłam do środka i przypięłam pasek, na których przyczepione były noże i sztylety. Wzięłam kilka do ręki, a resztę zostawiłam. Obracałam jedną z broni pomiędzy palcami aż nie zauważyłam pierwszego hologramu. Biegł do mnie z dużą prędkością, a w swojej teczowej dłoni trzymał miecz. Zamachnął się nim na mnie, ale w porę odcięłam mu głowę. Kolejne hologramy atakowały podobnie. Jednak każdy z innego miejsca oraz z różnorodną bronią. Przyśpieszały, ale ja nie dałam się zaskoczyć. Czułam się jakbym była w jakimś transie. Po raz pierwszy pokazałam innym, a przede wszystkim sobie, że zasługuję na miano zawodowca. Po skończonym treningu w szklanym pomieszczeniu, wyszłam. 
     Kilka osób uśmiechnęło się do mnie z uznaniem. Nie zwracałam na nich uwagi, ponieważ prosto poszłam do ciężkich, czerwonych worków treningowych. Stanęłam przed nim i próbowałam go ruszyć, uderzając pięścią. Nie udało się. Następnie spróbowałam jak najszybciej bić worek. Pięść, łokieć, kolano, stopa. Pięść, łokieć, kolano, stopa i tak w kółko. Wkładałam w to tyle serca i nienawiści, że nie mogło się nie ruszyć. Po kilkunastu sekundach worek zaczął drgać, następnie lekko się kołysać. Widząc efekty przyłożyłam się jeszcze bardziej. Czułam, że w miejscach, którymi uderzałam, będę miała siniaki. Już teraz zaczynały boleć, ale ja nie przestawałam. Jestem zawodowczynią. Wygram te Igrzyska. 
     Tak bardzo rzuciłam się w wir treningu, że prawdopodobnie byłam na wszystkich stanowiskach z bronią. Nie pamiętam tego, ale wiem, że w moim mózgu pojawiła się nowa szufladka z napisem "Walka". Akurat szłam do trenera, żeby zapytać się go, kiedy będzie przerwa. Byłam tak spragniona, jak drzewa z lasów równikowych na Saharze. Kiedy byłam w połowie drogi, usłyszałam gong. Szłam trochę szybciej niż reszta trybutów, dlatego też pierwsza porwałam dwie butelki wody. Następnie znalazłam na samym końcu moje ulubione danie; naleśniki. Wzięłam te bez niczego w środku oraz poprosiłam o słoik czekolady, pudełko lodów i truskawki. Poszłam z tacą do stolika i zaczęłam jeść. Ludzie, jak ja kocham naleśniki z lodami w środku, polane rozpuszczoną czekoladą z dodatkiem truskawek.
     Po kilku minutach dosiadła się do mnie Rachel. Porwała jednego z moich naleśników. Przełknęła go i powiedziała:
     - Camille jest z nami w sojuszu. 
     - CO?! - chyba zareagowałam zbyt głośno i gwałtownie, bo pół stołówki się odwróciło w moją stronę. - Co? - powtórzyłam ciszej. 
     - To co słyszałaś. Jest świetna. Radzi sobie ze wszystkim. Lepiej dla nas. Jem powiedział, że jak zacznie nam przeszkadzać to ją zabije. A tak inną drogą, nie mówiłaś, że z ciebie taka agresywna dziewczyna - zaśmiała się. 
     Przewróciłam oczami i również zaczęłam się śmiać. Kilkanaście minut później z głośnika usłyszałam miły głos kobiety, która grzecznie nas poinformowała, że czas wrócić na Salę Treningową. 
     Awoks wziął mój, już pusty, talerz i odniósł za ladę. Natomiast ja wstałam od stolika i razem z Rachel poszłam na salę. Stwierdziłśmy, że super byłoby, gdyby całym sojuszem wejść do szklanego pomieszczenia, żeby zobaczyć, jak walczyć odsłaniając siebie nazwajem. Okazało się, że jest taka możliwość. Odnalazłyśmy Damona, Mię, Jema, Jeffry'ego i Camille. Ustaliliśmy program na siedem osób i weszliśmy do środka. Rachel wzięła łuk i strzały, Damon i Jeffry miecz, Mia i Camille łuk, Jem włócznię, a ja noże. Kiedy byliśmy już gotowi, kolorowe hologramy zaatakowały nas. Na początku nie szło nam zbyt dobrze, ale po kilku minutach bardzo dobrze się zgraliśmy i walczyliśmy ramię w ramię. Pokonaliśmy wszystkie przeszkody, więc wyszliśmy przybijając sobie nawzajem piątki. 
     - Wiecie co? - powiedział Damon. - Dobrze dobraliśmy ten sojusz. - Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu.
     - Koniec na dzisiaj - oznajmił Lucas z drugiego końca sali.
     Spojrzał w kąt sali, gdzie stał Thomas. Trener podbiegł do niego i siłą wyrwał mu z rąk pistolet. Przyłożył przedramię do jego gardła i przycisnął do ściany.
     - Nie dotykaj tego. Nie chcemy więcej ofiar z twoich rąk przed przewiezieniem trybutów na arenę. Powstrzymaj się jeszcze dwa dni - wysyczał mu do ucha.
     W oczach chłopca pojawił się strach. Nie dlatego, że Lucas przyciskał go do ściany i nie mógł swobodnie oddychać, ale dlatego, że za nimi stanął Damon ze strzałą w dłoni. Przycisnął ją lekko do szyi trenera.
     - Nie masz prawa traktować tak trybutów. - Z każdym słowem coraz bardziej naciskał strzałą na gardło. - Nie rozumiesz? Jesteśmy silniejsi! Lepsi od kogokolwiek z Kapitolu! - krzyczał. - Jeszcze raz dotkniesz jakiegoś trybuta to cię wszyscy załatwimy!
     - Jesteśmy silniejsi! - zawturowało mu dwadzieścia trzy osoby. - Załatwimy!
     Dla potwierdzenia tych słów Thomas kopnął Lucasa w brzuch. Nie wyrywał się. Damon cały czas go przytrzymywał, a trener chyba zaczął się nas bać. Mój sojusznik z Jedynki ściągnął strzałę z szyi trenera, który klęczał na podłodze nie mogąc złapać oddechu. Damon kopnął go lekko w plecy, bardziej żeby pchnąć niż zrobić krzywdę.
     - Pamiętaj. Jesteśmy silniejsi - powtórzyłam słowa kolegi.
_____________________
Jest nowy rozdział :x
Miał wyjść dobry i długi, a wyszedł jak zwykle...
Liczę na szczere opinie w komentarzach, które mnie naprawdę motywują :3
Rozdział dedykuję Finnickowi, który trochę zmotywował mnie do pisania ; )
Dziękuję też wszystkim razem i każdemu z osobna za komentarze! Do zobaczenia. Do następnej notki :3

wtorek, 3 czerwca 2014

4. Trening.

     Zawsze mówiono, że na Igrzyskach są tylko noże, sztylety, miecze, włócznie lub coś w tym stylu. Tym razem na okrągłym stole leżało kilka sztuk pistoletów, a obok nich były tarcze.
     Reszta trybutów weszła do sali. Chłopak z Ósemki podniósł jedną z nietradycyjnych broni i zaczął obracać ją w dłoniach.
     - Odłóż to, Alexandrze - powiedział stanowczym tonem nasz "trener".
     Trybut posłusznie odłożył broń i dołączył do grupy. "Trener" zaczął mówić o tym co możemy, a czego nie możemy robić. Kiedy skończył, każdy poszedł w swoją stronę. Stwierdziłam, że muszę znaleźć odpowiednią broń dla siebie. Rozglądnęłam się dookoła. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to stanowisko z nożami i sztyletami.
     Podeszłam do niego. Byłam pierwsza, więc nie musiałam czekać w kolejce. Chwyciłam w dłoń kilka noży i rzucałam w kukłę. Za każdym razem trafiłam coraz bliżej środka.
     - Świetnie ci idzie. - Usłyszałam głos za swoimi plecami.
     Mimowolnie drgnęłam i nóż zamiast w kukłę, poleciała w nogę trenera.
     - Przepraszam! - krzyknęłam, a on tylko machnął dłonią w lekceważącym geście. 
     Wyciągną z kieszeni małe urządzenie, do którego coś powiedział, a już po chwili do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn. Dwóch wyniosło trenera, a trzeci został, aby nas pilnować.
     Odwróciłam się i zobaczyłam Jeffry'ego.
     - Co ty tu robisz? - zapytałam.
     - Jestem tutaj, bo mnie wylosowano? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
     "Dlaczego on mnie tak denerwuje?" pomyślałam.
     Odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę łuku. Właśnie strzelała ta dziewczyna z Dwójki. Jak ona się nazywała... coś jakby Żmija? A, nie! Mia! No, byłam blisko.
     Kiedy skończyła, podała mi łuk i strzałę, którą założyłam na cięciwę, wycelowałam i strzeliłam. Zamiast w kukłę strzała poleciała w podłogę. Wzięłam następną, która wylądowała w tym samym miejscu. Sojuszniczka z Dwójki zachichotała za moimi plecami.  Westchnęłam i odłożyłam łuk na miejsce.
     Rozglądnęłam się jeszcze raz dookoła i zobaczyłam, że ten najmłodszy trzyma w dłoniach pistolet. Jego małe palce zwiedzały cała powierzchnię broni. Stanął za nim ten z Trójki, Jamie. Chłopczyk przestraszył się i niechcący nacisną spust. Kulka leciała prosto we mnie. Rzuciłam się na podłogę. Nie wiedziałam, że za mną ktoś stał. Była to Liliana z Jedenastki.
     Rozległ się wrzask. Trener podbiegł i powiadomił kogoś przez to małe urządzenie. Do sali wbiegło dziesięciu lekarzy z wszelkim możliwym sprzętem lekarskim. Nam kazano iść coś zjeść.
     W stołówce wzięłam tacę z jedzeniem i usiadłam przy wolnym stoliku. Po chwili podeszła do mnie Rachel.
     - Mogę się dosiąść? - zapytała.
     - Jasne. - Uśmiechnęłam się.
     - Wiesz, co się stało, że kazali nam wyjść?
     Pokiwałam głową i opowiedziałam jej to, co widziałam. W trakcie dosiadł się do nas Damon.
     - Ciekawe, co z nim zrobią - powiedział, kiedy skończyłam opowiadać.
     - Wolę się nie zastanawiać. Kapitol jest okrutny. - Wzdrygnęła się Rachel.
     Pół godziny później do stołówki wszedł trener i oznajmił, że Lilianna umarła. Wszyscy trybuci mieli pójść na swoje piętro. Igrzyska przesunięte są o jeden dzień.
     Zamyślona weszłam do windy tak, że nawet nie dostałam "ataku". Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam na łóżko. Usłyszałam cichy dźwięk. Ze ściany wysunął się płaski telewizor z dużym ekranem. Pojawił się na nim Caesar.
     - Drodzy trybuci - zaczął miło. - Chcemy wam pokazać, ci się stanie, jeśli zabijecie lub wyrządzicie trwałą krzywdę innemu zawodnikowi przed Igrzyskami spotka was kara. Jaka? Zaraz zobaczycie.
     Teraz zamiast Caesara na ekranie pokazany był Dystrykt Siódmy. Strażnicy Pokoju rozwalili drzwi wejściowe i wyprowadzili z domu starszą kobietę i mężczyznę oraz trójkę dzieci w wieku do jedenastu lat. Poprowadzili ich na Plac i kazali uklęknąć. Strzelali w tył głowy. Od najmłodszego. Ostatnia kula poleciała w głowę mężczyzny.
     Caesar wrócił na ekran i kontynuował.
     - Teraz już wiecie,  co się stanie. Pamiętajcie! To tylko ostrzeżenie - zakończył z uśmiechem na twarzy. - Wesołych Igrzysk Głodowych i niech los zawsze wam sprzyja!
     Obraz zrobił się cały czarny, a telewizor wsunął się z powrotem w ścianę.
     Zastanawiałam się nad tym, czy wezmą kogoś na miejsce Lilianny. Byłam zmęczona, więc po kilkunastu minutach zasnęłam. Tym razem nie miałam żadnego ważnego snu. Chyba, że tańczące chomiki mają jakieś znaczenie...
______________________
Jest czwarty rozdział!
Wiem, długie mnie nie było, a rozdział jest krótki i beznadziejny ;___;
Proszę o komentarze, które mnie naprawdę motywują :3
Do następnego rozdziału!

poniedziałek, 5 maja 2014

3. Kapitol

     Co chwilę widziałam rękę, która chciała dotknąć mnie lub mojego brata. Wzdrygnęłam się. Kapitolińczycy są obrzydliwi. Jeffry machał im, a Johanney rozdawała autografy. Opiekunkę jestem w stanie zrozumieć, jest jedną z nich, ale mój brat? Popatrzyłam się na niego krzywo. Chyba to zauważył, bo szepnął do mnie:
     - Kto wie, może są bogaci?
     Zignorowałam jego "usprawiedliwienie". Myślałam tylko o tym, żeby Kapitolińczycy dali nam spokój. W końcu moje małe marzenie się spełniło. Większość pobiegła do następnego pociągu. Tego, którym przyjechali ci z Szóstki. Rozpoznałam ich, jak tylko zobaczyłam dziewczynę w różowych włosach. Wokół nas zostało tylko dwoje ludzi. Jeden z kamerą, a drugi z aparatem fotograficznym. W duchu podziękowałam, że wysłuchano moich próśb.
     Staliśmy przed ogromnym budynkiem. Był wysoki na jakieś trzynaście pięter, z którego każde musiało mieć co najmniej kilkaset metrów kwadratowych, a dodatkowo każde miało duży balkon. Nie bali się, że któryś z trybutów wypadnie bądź wyskoczy. Dookoła było pole siłowe.
     Cała konstrukcja wyglądała na wykonaną z metalu. Wszystko było szare z metalicznym połyskiem.
     "Ciekawe co by się stało, gdybym próbowała zrobić dziurę czymś, co tnie metal" przeszło mi przez myśl. Potrząsnęłam głową. Gdyby to było takie łatwe, Ośrodek Szkoleniowy już dawno byłby zniszczony.
     Strażnicy wprowadzili nas do niego. W środku byli już inni zawodowcy oraz trybuci z Piątki i Trójki. Wszędzie dookoła widziałam dziwnie wyglądających opiekunów, jak i normalnych mentorów.
     Podeszła do mnie dziewczyna z Jedynki.
     - Cześć, jestem Rachel. - Wyciągnęła rękę. - Bez przedłużania, chcesz być ze mną, chłopakiem z mojego dystryktu, tymi z Dwójki i swoim bratem w sojuszu? No wiesz, tak jak zwykle. Zawodowcy razem. - Przewróciła oczami. - Mentor mi kazał. - Westchnęła. - Wolałabym sama wybierać sojuszników - wyszeptała mi do ucha.
     - Jestem Deidre - przedstawiłam się z uśmiechem. - Co do sojuszu, to czemu nie?
     Strażnicy odciągnęli nas od siebie i zaprowadzili do windy. Najpierw weszła Rachel z chłopakiem z Jedynki oraz mentorem i opiekunem. Kiedy winda wróciła, kazali wchodzić po kolei. Po Jedynce była Dwójka. Po niej Trójka. Później my. Nie chciałam do niej wejść, więc wepchnięto mnie tam siłą. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, złapałam Jeffry'ego za rękę. Nie wiem czy to wytwór mojej wyobraźni, czy ściany naprawdę się przybliżały. Zacisnęłam dłoń przedramieniu brata i zamknęłam oczy.
     "Cholerna klaustrofobia" pomyślałam.
     Chwilę później poczułam, że Jeffry się poruszył. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam, że winda się otworzyła. Odetchnęłam z ulgą i puściłam brata. Na jego przedramieniu widniała teraz czerwona plama i pięć białych półksiężyców. Przeprosiłam go, że tak mocno go złapałam. Zapewnił mnie, że nic się nie stało i gdzieś poszedł.
     Stałam na bardzo długim korytarzu, z którego można było przejść do siedmiu innych pomieszczeń. Na drzwiach były przywieszone tabliczki. Odczytałam, że pierwsze drzwi prowadzą do mojej sypialni, drugie do pokoju Jeffry'ego, trzecie pomieszczenie należało do mentorki, czwarte do opiekunki, piąte przeznaczone było dla służby, szóste to jadalnia, a ostatnie, siódme, salon. Rozglądnęłam się jeszcze raz dookoła i wyszłam do swojego pokoju. Nie miałam czego oglądać. Wszystko było takie samo jak w pociągu. No dobra, identyczne tylko powiększone. Tak jak wcześniej, wzięłam pilot do ręki i zamieniłam ściany w falujące, niebieskie fototapety.  Rzuciłam się na łóżko. Leżałam tak chwilę. Spojrzałam na zegarek. Prawie południe. Usłyszałam pukanie do drzwi.
     - Prosze - powiedziałam.
     Do środka weszła Leila.
     - Kochana, za godzinę macie paradę trybutów. Wiesz, przejazd na rydwanach. Twoja stylistka i makijażystki się teraz tobą zajmą.
     Do pokoju weszła różowa kobieta. Cała różowa. Wszystko w jednym kolorze; włosy, skóra, ubranie. Za nią dwie prawie identyczne, różniły się jedynie kolorami. Jedna była niebieska, a druga żółta.
     - Och, jesteś śliczna - powiedziała "różowa" swoim przesłodzonym głosem z dodatkiem kapitolińskiego akcentu. - Nie będziemy miały z tobą zbyt dużo pracy.
     No i zajęły się mną wszystkie trzy. Nie było najgorzej. Układały mi włosy, nałożyły makijaż, pousuwały wszystko, co niepotrzebne.
     Kiedy skończyły, zawołały moją stylistykę. Wrzasnęłam na jej widok. Wyglądała jakby wpadła do sklepu z farbami podczas trzęsienia ziemi. "Tęcza", bo tak zamierzałam na nią mówić, zmierzyła mnie wzrokiem.
     - Cóż, lepiej jakbyś była blondynką - odezwała się w końcu. - Ubierz to. - Machnęła ręką w stronę wieszaka, który trzymała "niebieska".
     Była to, na pierwszy rzut oka, zwykła sukienka. Dopiero kiedy się przypatrzyłam, zobaczyłam, że wygląda jak falująca woda.
     - Super - wyszeptałam.
     Włożyłam sukienkę i popatrzyłam w lustro. Wyglądałam ładnie, a sukienka po prostu spływała jak wodospad z moich ramion aż po kolana. "Żółta" spięła mi włosy w luźnego koka.
     Wszystkie panie powiedziały, że jestem gotowa i wyszły. Już miałam pójść do salonu,  kiedy zorientowałam się, że nie mam butów. W pokoju nie miałam żadnego innego obuwia niż moje niebieskie trampki.
     - Pośpiesz się! - Usłyszałam głos Johanney. - Za piętnaście minut parada!
     Szybko ubrałam buty i wpadłam w ostatnim momencie do windy. Zamknęłam oczy i skuliłam się w kącie, żeby lepiej znieść te kilkanaście sekund. Jeffry pomógł mi wstać, kiedy winda się otworzyła.
     Wyszłam z niej pewnym krokiem i poszłam na ogromny, zadaszony taras, gdzie stało dwanaście rydwanów. Do każdego przywiązane były dwa konie.
     - Trybuci, do rydwanów! - wrzasnął któryś z organizatorów.
     Wszyscy posłusznie do nich weszli. Po chwili poczułam lekkie szarpnięcie. Oślepiło mnie światło, a później czułam już tylko chłód. Większość trybutów machała do widowni. Ja nie mogłam. Było mi tak przeraźliwie zimno, że ciągle się trzęsłam. Zobaczyłam jakiś szybki ruch przede mną. Błyskawicznie odwróciłam głowę w tamtą stronę i zobaczyłam, że dziewczyna z Trójki spadła z rydwanu i nie może wstać. Nasze konie szły prosto w nią. Trójka popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, który mówił "Proszę, nie przejedźcie mnie". Chwyciłam lejce i gwałtownie skręciłam, przez co Jeffry o mało co nie wypadł.
     - Trzymaj się mocno - powiedziałam do brata i wyskoczyłam z rydwanu.
     Podbiegłam do leżącej dziewczyny i przesunęłam ją na bok. Kiedy upewniłam się, że nic się jej nie stanie, biegiem wróciłam do swojego pojazdu. Jeffry patrzył się na mnie takim wzrokiem, jakbym była kosmitką.
     Wszystkie rydwany się zatrzymały. Na balkon wyszedł prezydent i zaczął swoją, niezwykle nudną, przemowę. Nie słuchałam go. Po kilkunastu minutach poczułam szarpnięcie. Konie zawracały. Koniec parady.
     Kiedy tylko wjechaliśmy na taras, Johanney zaczęła wrzeszczeć na mnie, za to, co zrobiłam na paradzie. Zignorowałam ją i z lekkimi zawrotami głowy oraz zamkniętymi oczami wróciłam windą na piętro Dystryktu Czwartego. Później pamiętam tylko to, że tak jak stałam, padłam na łóżko i zasnęłam.

***

     Następnego dnia obudziła mnie Leila. Powiadomiła mnie o tym, że za godzinę mamy pierwszy trening i mam się przebrać w strój do ćwiczeń, który znajdę w szafie.
     Kiedy wyszła,  wstałam i postanowiłam sprawdzić, jak wygląda. Otworzyłam drzwiczki mebla i zobaczyłam najzwyklejszy strój do ćwiczeń. Czarne spodnie od dresu i koszulkę tego samego koloru. Dodatkowo w szafie były białe trampki za kostkę. Wzięłam ubrania do łazienki, gdzie wykąpałam się i załatwiłam wszystko to, co chciałam. Na koniec ubrałam strój do ćwiczeń i poszłam do salonu. Zastałam tam Johanney, Leilę i Jeffry'ego, który nawiasem mówiąc też się już przebrał. Zostało nam pół godziny, więc wszyscy usiedliśmy i zaczęliśmy zwykłą rozmowę. W pewnej chwili opiekunka podskoczyła jak oparzona.
     - Za piętnaście minut trening!  - wykrzyknęła swoim piskliwym głosem. - Idziemy.
     Zgodnie z jej poleceniem ruszyliśmy do windy, która po kilkunastu sekundach otworzyła się przed nami.
     Weszłam do niej na "miękkich nogach". Kiedy tylko ruszyła złapałam najbliższą osobę za ramię. Ktoś syknął z bólu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że to Leila. Popatrzyłam na nią przepraszającym wzrokiem, a ona tylko machnęła dłonią. W końcu drzwi windy się otworzyły. Byliśmy w podziemiach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wzrokiem odnalazłam Rachel i podeszłam do niej. Zaczęłyśmy rozmawiać. Mojej koleżance przerwał trener.
     - Witajcie w Ośrodku Szkoleniowym.Przez trzy dni będziecie tutaj trenować, a na koniec odbędzie się pokaz indywidualny. A teraz - wskazał ręką na drzwi - zapraszam! - Pchnął je.
     To, co za nimi zobaczyłam, odebrało mi mowę.

______________________________
Jest nowy rozdział (: 
Nieco dłuższy od poprzedenich. Nawiasem mówiąc tylko dlatego, że zapomniałam o paradzie i to dopisywałam XD
Mam nadzieję, że się wam spodobało.
Liczę na komentarze od każdego, kto to przeczyta(:
Tak, wiem. WSZĘDZIE BŁĘDY
ale to wina tego głupiego palca :C
Rozdział pojawił się dzisiaj, a zamierzałam go dodać w środę (olśniło mnie wczoraj, że w środę i czwartek jadę na wycieczkę szkolną XD)
Okej, już nie przynudzam XD
Czytasz? Skomentuj! To pomaga (:

wtorek, 29 kwietnia 2014

2. Pociąg

     Z moich oczu popłynęły łzy. Dlaczego mnie wylosowano?  I dlaczego mojego brata? Czemu będziemy na tej samej arenie? Stop. Muszę zacząć myśleć jak przeżyć.  Albo może i nie? Może lepiej dać wygrać mojemu bratu? On ma większe szanse na wygraną.
     I wtedy dwa dziwne głosy zaczęły kłócić się w mojej głowie,  co powinnam zrobić. Świetnie.  "Czy już teraz zwariowałam?" pomyślałam.  Od razu zaczęła się nowa wymiana zdań w mojej głowie.
     - Och, zamknijcie się - powiedziałam.
     Poszłam do łazienki,  żeby zmyć wszystkie ślady mojej słabości.  Jak będziemy wysiadać z pociągu, pewnie ludzie z kamerami się na nas rzucą.  Zawsze tak robią.
     Odkręciłam kran z zimną wodą i przemyłam nią kilka razy oczy. Weszłam z powrotem do sypialni i pierwszy raz oglądnęłam uważnie swoją sypialnię. Ściany były błękitne, a meble białe. Na przeciwko drzwi stało dwuosobowe łóżko, a po jednej stronie znajdowała się szafka nocna z dziwnym pilotem.  Wzięłam go do ręki i przycisnęłam jedyny guzik na nim. Jedna ze ścian nie była już niebieska,  tylko był na niej ruchomy obraz miasta.  Nacisnęłam przycisk jeszcze raz. Ściana zafalowała. Reszta poszła za jej przykładem.  Teraz czułam się jakbym siedziała pod wodą. Stwierdziłam,  że takie otoczenie mi pasuje, więc je zostawiłam. Zrobiłam kilka kroków i po prostu padłam na łóżko. Z oczu znowu popłynęły mi łzy. Płakałbym tak długo, gdyby nie to, że drzwi do mojego pokoju otworzyły się. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że do środka wszedł Jeffry. Wytarłam łzy wierzchem dłoni.
     - Ej, mała. Nie płacz - powiedział i przytulił mnie. - Czemu płaczesz?
     - No, bo... bo ja nie chcę cię stracić. - Wybuchnęłam płaczem. - Nie przeżyjemy oboje.
     - Nie martw się. Coś wymyślimy - powiedział pocieszającym głosem, ale w jego oczach widziałam, że on też się boi. Tylko jeszcze nie wiedziałam czego. - Chodź na lunch.
     Kiwnęłam głową i tak jak wcześniej, weszłam do łazienki, żeby przemyć oczy. Były już trochę mniej czerwone. Wychodząc zobaczyłam, że Jeffry znika za drzwiami, więc pobiegłam za nim, żeby się nie zgubić. Dogoniłam go zaraz przed następnymi drzwiami. Rozpoznałam to pomieszczenie. To jadalnia. Tutaj weszłam, kiedy nie chciało mi się słuchać kazania opiekunki dystryktu na temat mojego ubioru na dożynkach.
     Przy stole siedziała Johanney i Leila, nasza mentorka. Była bardzo blada, a jej włosy, oczy, usta i ubrania  mocno kontrastowały z jej skórą, ponieważ były czarne.
     - Cześć wam - przywitała się wesoło. - Może to dosyć wcześnie, ale chciałbym już teraz zacząć z wami przygotowywania do Igrzysk. Na razie muszę poznać dowiedzieć się, czym walczycie. Macie jakąś ulubioną broń?
     - Zdecydowanie miecz i włócznia. Głównie tego używałem w ośrodku szkoleniowym - odpowiedział jej Jeffry.
     Leila pokiwała głową i zwróciła ją w moją stronę.
     - A ty? - zapytała.  - Deidre, tak?
     - Nie chodziłam do ośrodka szkoleniowego w dystrykcie. - Wzruszyłam ramionami.
     - W takim razie masz trzy dni, żeby wybrać sobie broń. To jedna z najważniejszych elementów. Oprócz tego jeszcze żywność, woda, kryjówka. No, i oczywiście sponsorzy. Jeśli ich zdobędziecie, na pewno nie umrzecie z głodu bądź pragnienia. Macie jakieś pomysły, żeby przeżyć? - zapytała.
     - Hmm... może sojusz z zawodowcami? - podsunął pomysł Jeffry.
     - Czyli tradycyjnie.
     Podobna rozmowa toczyła się długo. Nie wtrącałam się. Stwierdziłam, że postaram się o jakąś bezbolesną śmierć. Lepiej, żeby to Jeffry wrócił do domu. Właśnie zastanawiałam się, gdzie i kiedy dać się zabić. Przy rogu obfitości? Odpada. Nie chcę wyjść na słabeusza. Najlepiej będzie jak wplączę się w jakąś walkę. Z kilkoma przeciwnikami. Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie.
     - Chcecie oglądnąć dożynki z innych dystryktów? - zapytała mentorka.
     Jeffry energicznie pokiwał głową, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
     Poszliśmy do pomieszczenia, które chyba było salonem. Usiedliśmy na białej kanapie i Leila włączyła telewizor. W Jedynce wylosowano Rachel, blondynkę z zielonymi oczami, i Damona, bruneta z niebieskimi oczami. To dziwne, nikt się za nich nie zgłosił. W dwójce zgłosiła się Mia, czarnowłosa piękność, i Jem, który wyglądał na bardzo silnego. W Trójce padło na Aileen, blondynkę, wygląda na bardzo delikatną, i Jamiego, przystojnego aktora. W Czwórce na nas. Ma mojej twarzy pojawił się grymas, kiedy wyczytano moje, a później mojego brata, imię i nazwisko. W piątce wylosowano Summer, która z uśmiechem weszła na scenę, i Josha, który też się nie przejął. Dziwne, nie są zawodowcami. W Szóstce Lenę, która miała różowe włosy, przez co ją zapamiętałam, i Caspera, którego twarz zapadła mi w pamięć. Nie wiem dlaczego. W Siódemce Arianę, słodką szatynkę, i Tomasa, który jest najmłodszym trybutem na tych Igrzyskach, bo ma dopiero dwanaście lat. W Ósemce Ann, sympatycznie wyglądającą brunetkę, i Alexandra, umięśnionego chłopaka z mnóstwem dziwnych tatuaży. W Dziewiątce Isabelle, wychudzoną piętnastolatkę, i Johna, blondyna z włosami do ramion. W Dziesiątce Maię, która jest wariatką, i Chrisa, chudego, rudego szesnastolatka. W Jedenastce Liliannę, szatynkę z zielonymi oczami, i Willa, bardzo jasnego blondyna z przenikliwymi, piwnymi oczami. W Dwunastce Maureen, która zaczęła płakać, kiedy wyczytano jej nazwisko, i Paula, umięśnionego piętnastolatka z jasnobrązowymi włosami.
     Spojrzałam na zegarek. Za niedługo wybije godzina czternasta. Nie zwracając na to uwagi, wyszłam z salony i poszłam do mojego pokoju, gdzie weszłam pod kołdrę i zasnęłam. Miałam straszny sen.
      Byłam na arenie. Właśnie trwała walka. Było dziesięciu trybutów, w tym ja i Jeffry. Rzuciłam się w wir małej bitwy, bo nie chciałam zostać na arenie sama z bratem. I wtedy właśnie padł ostatni trybut. Zostaliśmy sami, ja i Jeffry. Stałam jak sparaliżowana. Nie mogłam ruszył ani ręką ani nogą. Nawet nie dałam rady mrugnąć. Mój brat wykonał jakiś ruch, nie widziałam jaki, no i wtedy obudziłam się z krzykiem.
     - To tylko sen - powiedziałam szeptem. - To tylko sen. To tylko sen - powtarzałam.
     Wstałam z łóżka i postanowiłam wziąć zimny prysznic. Musiałam się otrząsnąć, a lodowata woda dobrze mi zrobi. Kiedy już skończyłam się myć, ubrałam się z powrotem w to, co miałam na sobie na dożynkach. Rozpuściłam włosy i zaczęłam je rozczesywać. Do pokoju weszła Johanney, żeby powiedzieć mi, że za dziesięć minut wysiadamy. Włosy spięłam w koński ogon i wyszłam za opiekunką. Kiedy szłam, poczułam, że coś ostrego dotknęło mnie w nogę. Włożyłam rękę do kieszeni spodenek i wyciągnęłam pierścionek z małym trójzębem. Uśmiechnęłam się na jego widok. Dostałam go od taty na dwunaste urodziny. Miał mnie chronić przed wylosowaniem na Igrzyska Głodowe. Przez kilka lat działało...
     Ubrałam jeszcze trampki, które ściągnęłam zaraz po wejściu do pociągu. Kiedy skończyłam, pociąg zwalniał. Jechał coraz wolniej, aż w końcu się zatrzymał. Otworzyły się drzwi. Oślepiło mnie światło. W pojeździe było dużo ciemniej. Teraz dookoła świeciło słońce, raz po raz błyskały aparaty i migały czerwone światełka kamer. Widok zasłonili mi Strażnicy Pokoju. Wcisnęli mnie i Jeffry'ego pomiędzy Johanney a Leilę, no i dodatkowo otoczyli nas z każdej strony.
     Niedobrze mi było jak widziałam, jak kapitolińczycy się cieszą, że dwadzieścia troje młodych ludzi i dzieci idzie na pewną śmierć. Jedna tylko przeżyje. Jedna z dwudziestu czterech osób.
________________________________________
No wiec, jest nowy rozdział.
 Trochę późno, ale chyba za bardzo wkręciłam się w oglądanie vlogów XD
Chyba nie jest najgorszy. Nic się nie dzieje i jest, krótki. 
No, ale zbyt dużo nie może się stać w pociągu? XD
Na następny, trzeci, rozdział przewidziałam trochę akcji (:
Proszę o szczere komentarze i z góry za nie dziękuję (:
(możecie mi powytykać błędy, których jest strasznie dużo, ale to wina tego, że złamałam palca wskazującego i źle mi się bez niego pisze :C

wtorek, 15 kwietnia 2014

1. Dożynki

     Jeśli wszystko dobrze się układa, coś musi się stać. Coś złego.
     Obudziłam się. Za oknem świeciło słońce. Aż chciało się żyć. Pełna energii wyskoczyłam z łóżka i skierowałam się w stronę mojej szafy. Na drzwiczkach zobaczyłam wieszak z prostą, błękitną sukienką.
     - No tak - pomyślałam. - Dzisiaj dożynki.
     Zignorowałam przygotowany przez moją mamę strój i wyciągnęłam z szafy jeansowe spodenki i białą koszulkę z czarnymi rękawami. Wzięłam ciuchy do ręki i poszłam do łazienki, gdzie wykąpałam się, umyłam włosy i zęby. Po kąpieli ubrałam się w wcześniej przyniesione ubrania i zaczęłam wycierać włosy ręcznikiem. Po chwili sprawdziłam, czy już są suche i kiedy stwierdziłam, że tak, związałam je w luźnego koka.
     - Deidre! - krzyknął mój brat, Jeffry, jednocześnie waląc ręką w drzwi.  - Wychodź już! Idziemy na losowanie!
     Otworzyłam drzwi, którymi uderzyłam go w czoło. Zeszłam na dół razem z bratem, który rozmasowywał swoje obolałą głowę i przywitałam się z rodzicami.  Mama załamała ręce,  kiedy mnie zobaczyła i od razu zaczęła na mnie krzyczeć z powodu mojego ubioru. U nas, w Czwórce, dożynki traktowane są jak ważne święto, więc obowiązuje na nich uroczysty strój.  Jednak ja stwierdziłam, że i tak mnie nie wylosują. Moich wpisów było tylko pięć.  To niewiele. Moi rodzice są lekarzami, więc pieniędzy nam nie brakuje. Mama miała na sobie piękną, morską sukienkę, a tata i Jeffry ubrali się w garnitury. Jako jedyna z rodziny nie ubrałam się odświętnie, ale trudno. Na nogi założyłam moje ulubione, morskie trampki za kostkę. Poszliśmy razem na plac, gdzie w normalne dni można kupić wszystko. Podczas dożynek kręcą się tutaj Strażnicy Pokoju. Poszłam ''zaznaczyć'' krwią swoje karteczki. Kiedy skończyłam, strażnicy zaprowadzili mnie do grupy szesnastoletnich dziewcząt, a mojego brata do osiemnastoletnich chłopców.
     Na środek sceny wyszedł nasz burmistrz i zaczął swoją, niezwykle nudną, przemowę. Po jego słowach włączyli film z Mrocznych Dni. Kiedy się skończył, zaczęła mówić Johanney Perr, opiekunka trybutów z Czwórki.
     - Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja! - krzyknęła Johanney ze sceny. - Czas na losowanie. Najpierw dziewczęta.  - Wyciągnęła jedną z karteczek. - Deidre Wasser - odczytała i zaczęła rozglądać się po tłumie dziewcząt. Zdezorientowana niepewnie ruszyłam w kierunku sceny. Co kawałek ktoś łapał mnie za rękę mówiąc z uśmiechem, że będzie dobrze i na pewno wygram. Przeklnęłam w myślach to, że nie ubrałam tej cholernej sukienki. Doszłam już do schodków. Weszłam na scenę i stanęłam po lewej stronie Johanney. - Teraz chłopcy - odezwała się znowu i wyciągnęła drugą karteczkę, tym razem z nazwiskiem chłopca. - Jeffry Wesser - odczytała, po czym cicho zwróciła się do mnie - to twój brat? - Skinęłam głową. Jeffry stanął po prawej stronie Johanney. - Panie i panowie, oto rodzeństwo, tegoroczni trybuci z Czwartego Dystryktu. Podajcie sobie dłonie.  - Wykonaliśmy polecenie i wszyscy zaczęli klaskać, a w szczególności moi rodzice. Zawsze chcieli, żeby ich dziecko wygrało albo chociaż brało udział w Głodowych Igrzyskach. Strażnicy Pokoju wprowadzili nas do Pałacu Sprawiedliwości i rozdzielili. Otworzyli drzwi i wprowadzili mnie do pomieszczenia z niebieskimi ścianami oraz białymi meblami. Podobało mi się tutaj. Zaczęłam zastanawiać się, co mam tutaj robić. Może będą mnie przetrzymywać tu aż do Igrzysk? Nie, przecież muszę być w Kapitolu. Moje rozmyślania przerwała mama, które wbiegła do pokoju i uściskała mnie. Miała łzy w oczach, ale nie ze smutku. Płakała ze szczęścia. Jej dzieci na Igrzyskach, w dodatku na tych samych. Gratulowała mi przez pięć minut, po czym wyprowadzili ją Strażnicy Pokoju i przyszedł mój tata. Był nieco smutny, ale w głębi duszy miał nadzieję, że wygram. No, albo zwycięży mój brat. Przytulił mnie i siedzieliśmy w milczeniu. Przyszli Strażnicy.
     - Kocham cię, córeczko - rzucił jeszcze i wyszedł. Nikt więcej nie przyszedł, nie licząc Johanney, która miała zabrać nas na stację w eskorcie Strażników Pokoju. Weszliśmy do pociągu.  Było w nim ładniej niż w jakimkolwiek pomieszczeniu, który wcześniej widziałam. Ledwo zamknęły się za nami drzwi, a pociąg ruszył, Jeffrey zaczęła na mnie krzyczeć.
     - Co ty sobie wyobrażasz? - wydzierała się. - Jak ty się ubrałaś na dożynki?
     - Nie wiedziałam, że mnie wylosują! - odpowiedziałam jej również podniesionym głosem.  - Kapitol nie będzie mną sterował! Będę się ubierała tak, jak chcę! - Obróciłam się na pięcie i wyszłam do innego przedziału. To była chyba jadalnia.  Na środku stał duży stół z ogromną ilością jedzenia. Opiekunka wpadła do pomieszczenia i kontynuowała swój monolog. Nie słuchałam jej. Nadal ją ignorując, pozwoliłam zaprowadzić się awoksowi  do swojego pokoju, gdzie rzuciłam się na łóżko i po raz pierwszy zaczęłam myśleć o Igrzyskach.
___________________________________________________________________
Tak wiem, krótki i nic się w nim nie dzieje :C 
Ale to pierwszy, w następnych (może nie drugim, ale w trzecim już na pewno tak XD) rozdziałach będzie więcej akcji. Bardzo proszę o komentarze C: Liczę na szczere opinie ;>
Nieoficjalna